Na nasz punkt recepcyjny przyjechał kolejny autobus z uchodźcami z Ukrainy. Chłopiec około 10 letni, z matką, wysiedli. I w tym momencie nad naszymi głowami leciał nieduży samolot. Chłopak natychmiast kucnął patrząc w górę.
- Nie bój się, to zwykły samolot – powiedziała matka.
- Ale skąd wiesz? Może to rakieta. – odrzekł.
- W Warszawie rakiety nie latają, a ten samolot startował z lotniska, które jest niedaleko, w mieście – powiedziałem do chłopca.
Szokowały mnie najpierw takie reakcje ludzi, nie tylko dzieci, a i dorosłych, których odbierałem w punkcie dla uchodźców z Ukrainy. Mali i dorośli wzdrygali się i patrzyli w górę, za każdym razem, kiedy leciał samolot albo helikopter. Niektórzy kucali tak jak ten chłopak.
Od początku wojny pracowałem jako wolontariusz i tłumacz dla urzędu miasta w punkcie dla Ukraińców na Dworcu Wschodnim. Poza tym nasz kościół zaangażował się w pracę duszpasterską w największym ośrodku dla uchodźców, który się znajduje w Expo Ptak. W ogromnych halach mieszkało tam około 5 tysięcy Ukraińców. Dostaliśmy pozwolenie od wojewody mazowieckiego na usługę duszpasterską, poza naszym kościołem mogli to robić katolicy i prawosławni. Nie każdy mógł tam wejść, ośrodki były strzeżone przez wojsko.
Nasz Zbór „Spichlerz” koordynował działania na rzecz Ukrainy. Pomagaliśmy, radziliśmy, kiedy do nas zgłaszali się inni pastorzy z pytaniami w sprawie uchodźców. Zbieraliśmy też datki na potrzeby Ukrainy, a było ich dużo. W tej sprawie też uzyskaliśmy środki od wojewody na wykonanie zadania publicznego. Kupowaliśmy pomoc medyczną, jedzenie, samochody. Dokładniej to kupiliśmy samodzielnie jeden auto i pomogliśmy w zakupie finansowo jeszcze 4.
Wszystkie pojechały na front. Jedno uczestniczyło w walce w okolicach Buczy, koło Kijowa, a potem na południu kraju. Kapelan opowiadał, jak dzięki temu autu udało się uratować żołnierzy, którzy nie mieli szans podczas ostrzału na ucieczkę. Też ważnym był zakup opasek uciskowych. One schodzą na froncie jak papier toaletowy, tłumaczył mi pastor-kapelan z jednostki wojskowej z którym współpracujemy.
Dużo kupiliśmy apteczek, trzeba było je sprowadzać ze stanów, bo w UE już było wszytko wykupione. Na zdjęciu na prośbę kapelana, żołnierze pokazują właśnie te apteczki, że już są we właściwych rękach. I widać tez auto-cud. Rakieta, która spadła nieopodal nie wybuchła, potem trafili pod tak mocny ostrzał, tak że wszystkie opony były zniszczone, ale nikomu niczego się nie stało. Pisząc to, chcę podziękować każdemu darczyńcy. Wsparliśmy tez szkołę w mieście Drohobycz, koło Lwowa. Ta szkoła przyjęła uchodźców z Buczy i już nie miała możliwości ich karmić. Wysłaliśmy tam jedzenia na cały miesiąc dla kilkudziesięciu rodzin.
Rodina z Mariupola, która uciekała z okupacji. Na zdjęciu widać to co im zostało i co mogli zabrać. A całą gotówkę, którą mieli, oszczędności życia, zabrali rosyjscy żołnierzy około 50 tys dolarów. Takich historii słyszeliśmy setki. Raz było tak, że kilka kobiet z dziećmi miały okno 30 ciężkich toreb. Musieliśmy im pomóc z tymi torbami, najpierw przyjść do naszego namiotu recepcyjnego, potem wsadzić do pociągu. Była to rodzina, która mieszkała w jednym budynku, który został zbombardowany całkowicie. Kobiety zebrały spośród gruzów to co udało się wyciągnąć i to co ocalało. Nawet nie zastanawiały się czy się przyda czy nie. W pośpiechu pakowały wszystko.
Bardzo dużo słów wdzięczności padało wobec Polski i Polaków. To ciepło na granicy, te otwarte serca bardzo dotykały każdego, kto przekraczał granicę Polski. Wojna jeszcze trwa i będzie trwać minimum do lata. Choć wszystko wskazuje na to, że Rosja planuje rozciągnąć wojnę na lata, bo przebudowuje gospodarkę na wojenną. To znaczy, że musimy być przygotowani na ciągłe pomaganie Ukrainie.
Pastor Andrzej Stepanow
Zbór „Spichlerz” w Warszawie